PREMIERA 15.04.2025

Po Rzekach Londynu (których recenzję znajdziecie, klikając tutaj) Bena Aaronovitcha wręcz śpiewałam do bóstw zamieszkujących Tamizę, by druga część cyklu o policjancie Peterze Grantcie szybko trafiła w moje ręce. Moje śpiewy najwyraźniej niewiele zdziałały (albo zbyt mocno fałszowałam), bo Księżyc w Soho na polskim rynku wydawniczym (w nowym wydaniu) pojawił się dopiero po dwóch latach. :) 

Potrzebowałam więc chwili, by przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszej części. Dlatego wciągnięcie w historię zajęło mi trochę czasu, które w przeliczeniu na rozdziały wyniosło: trzy. Dopiero od tego miejsca ponownie przepadłam w magicznym Londynie - swoją drogą autor osiągnął mistrzowski stopień, jeśli chodzi o oprowadzanie czytelnika jego uliczkami. Dawno żadne miasto, które zostało przytoczone w książce, aż tak mocno mnie nie urzekło. Zwłaszcza jeśli mowa była o jego nadnaturalnej stronie. 

Wróćmy jednak do fabuły. Peter Grant w Księżycu nad Soho większość czasu spędza, no cóż, w Soho właśnie. Czyli w centralnej części dzielnicy West End, słynącej z licznych pubów, barów czy dyskotek, co też czuć na stronach powieści. Peter ma tutaj do czynienia ze śledztwem związanym z tajemniczymi śmierciami jazzmanów. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak problem okazuje się bardzo nadzwyczajny, czy raczej wręcz magiczny. A Peter jako protegowany czarodzieja wydaje się idealną osobą do wyjaśnienia sprawy.

Nauka magii, zawiłe śledztwo - wszystko to blednie, kiedy w grę wchodzi wyjątkowo piękna kobieta. Gdy na horyzoncie pojawia się Simone, Peter zupełnie traci głowę. 

Czy miłość uskrzydli Petera? Kim jest zabójca i czemu na celownik bierze tylko samych jazzmanów? Co jeśli w grę wejdą komplikacje z przeszłości? Jak Peterowi pójdzie władanie magią?

 

Księżyc nad Soho to dobra kontynuacja, jednak oczekiwałam od niej dużo więcej. Nie zrozumcie mnie źle, historia jest wciągająca, narracja doskonale rozpisana, a zakończenie rozwala na łopatki, a jednak nie było tak idealnie jak w przypadku pierwszego tomu. 

Największy problem miałam z wątkiem romantycznym, bowiem Peter podczas schadzek z Simone zachowywał się jak napalony, głupkowaty nastolatek (nie uwłaczając, oczywiście, nastolatkom). Nie wiem, jaki czynnik dokładnie spowodował takie zachowanie u dorosłego, trzeźwo myślącego policjanta i nie zamierzam w to wnikać. Wiem jednak, że trochę słabo to wypadło. Odniosłam również wrażenie, że w tej części autor trochę po macoszemu potraktował bohaterów drugoplanowych. Skupił się na fabule (o czym opowiem w następnym akapicie), a psychologię postaci po prostu odrzucił gdzieś w kąt. Bardzo mi tego brakowało, zwłaszcza jeśli chodziło o Leslie i Nightingale'a. 

Mimo tych dwóch wad cały Księżyc nad Soho jest naprawdę porywający. Fabuła jest ultraciekawa, a prowadzone śledztwo wciąga do granic wytrzymałości. Czytelnik od razu chce poznać prawdę, a jednak nie jest mu to dane. I dzięki ci za to, drogi autorze! Zakończenie rozwala na łopatki: jest zaskakujące, pełne zwrotów akcji i dynamizmu. Miałam wrażenie, jakbym czytała je na jednym oddechu, a wdech zrobiła dopiero w ostatnim rozdziale. Który, swoją drogą, sprawił, że muszę sięgnąć po kolejny tom i to jak najszybciej!

W drugiej części czytelnik ma do czynienia z magią (wydaje mi się, że było jej więcej niż w pierwszym tomie). Od podstaw razem z Peterem uczy się czarowania, a także dogłębniej poznaje nadnaturalny, londyński świat. O wiele bardziej wolę takie zabiegi literackie, niż wparowanie do książki, w której główny bohater wie wszystko i czytelnik za nim nie nadąża. Tutaj wszystko jest poznawane od podstaw i w ławce szkolnej siedzimy razem z Peterem, nauczając się w tym samym tempie i na takim samym poziomie. 

Na duży plus zasługuje również motyw muzyczny. Peter (dzięki ojcu) ma szeroką wiedzę w tym temacie, więc słuchanie o muzykach, jazzmanach i ogólnie o tym światku przyniosło mi wiele satysfakcji.

Peter Grant jest doskonałym narratorem, ponieważ często przeplata wiele humoru w opowiadaniu historii, a co za tym idzie - czytelnikowi towarzyszy wiele pozytywnych emocji. Kilkakrotnie parsknęłam w brodę, co uważam za spory sukces. Zabawne momenty i śmieszne dialogi, wszystko to sprawia, że od książki nie chce się uciec. Że treści stają się o wiele przyjemniejsi, a bohaterowie z nijakich zyskują w oczach, wszak śmiech zawsze łączy.

Podsumowując, Księżyc nad Soho to bardzo dobra kontynuacja. Mimo kilku mankamentów i tak polecam ją przeczytać. To świetna opowieść pełna magii, Londynu i zawiłej sprawy kryminalnej. Świetny główny bohater wywołuje szczery śmiech, a nadnaturalne istoty pojawiające się w historii dodają pikanterii. Koniecznie przeczytajcie! A mi nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na wznowienie Szeptów pod ziemią. :)

8,5/10

Księżyc nad Soho
Ben Aaronovitch
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 384

Rzeki Londynu ↔ Szepty pod ziemią

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
Cześć i czołem!

Kwiecień minął zadziwiająco szybko. Szczerze mówiąc, nawet nie do końca ogarnęłam, że mamy już maj. A tak w ogóle szczerze, to zatrzymałam się w lutym. :) W każdym razie w czwartym miesiącu roku 2025 udało mi się przeczytać 9 książek (chociaż to bardzo naciągany wynik; wytłumaczenie poniżej).

Jakie książki towarzyszyły mi w kwietniu?

Smolarz Przemysława Piotrowskiego (kolejna część serii o Komisarzu Igorze Brudnym) - przesłuchana w audio, duża satysfakcja czytelnicza
Propozycja dżentelmena Julii Quinn (trzeci tom serii o Bridgertonach) - świetna książka, której recenzję znajdziecie tutaj: klik, klik
Faking with benefits. Gra pozorów z bonusami Lily Gold (recenzja tutaj) - zawód; spodziewałam się komedii romantycznej, a dostałam erotyk i związek poligamiczny
Rozbite Imperium Mitchell Hogan (3 tom i ostatni zarazem cyklu Hierarchia magii) - udało mi się przesłuchać w audio i tym samym skończyć całą trylogię, a to wszystko dzięki #KończWaćPan. W każdym razie myślę, że książka bardziej by mi siadła, gdybym sięgnęła po nią tuż po skończeniu drugiego tomu. A tak miałam duży problem z wejściem w świat i przypomnieniem sobie kto jest kim. Niemniej, dobra fantastyka.
Przysięga krwi Richelle Mead (4 tom Akademii wampirów) - mój reread po latach; nadal kocham gorącem tysiąca serc; recka tutaj

A teraz trochę oszukańczych książek. ;)
Kicia Kocia i Nunuś. Pora spać Anita Głowińska
Co robi Pucio? Marta Galewska-Kustra, Joanna Kłos
Pucio. Zabawy gestem i dźwiękiem Marta Galewska-Kustra, Joanna Kłos
Wielkanocna pisanka Urszula Kozłowska, Ilona Brydak
No, co? Moje dziecko wkracza w świat książeczek. XD

I tak upłynął mi kwiecień. No, poza tym że mój mały grzdylek skończył roczek. Ale ten czas biegnie. I pomyśleć, że niedawno wracałam z porodówki do domu z nowym członkiem rodziny. :)

A co tam słychać u Was? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!


 
PREMIERA 29.04.2025

Od przeczytania trzeciej części Bridgertonów minęło raptem kilka dni, a ja już jestem po lekturze czwartego tomu, czyli Miłosnych tajemnic. Powiem wam szczerze, że ten romans historyczny naprawdę mocno mi się wkręcił. Bardzo ciężko oderwać mi się od tych bohaterów, ich relacji między sobą, humoru i tego podniosłego, specyficznego klimatu XIX-wiecznego Londynu. 

Miłosne tajemnice opowiadają o relacji między Colinem Bridgertonem a Penelopą Featherington. A raczej o sekretnym wzdychaniu Penelopy do Colina przez ponad dekadę. Dziewczyna uważana jest przez towarzystwo za cichą, szarą myszkę podpierającą ściany na balach, chowającą się za plecami silniejszych. Za nieszczególnie ładną, wyglądającą jak cytryna starą pannę. Wszak Penelopa skończyła już dwadzieścia osiem lat, a jedyne, co osiągnęła do tej pory, to zmiana garderoby - żółte, pomarańczowe i czerwone kreacje wybierane przez matkę zamieniła na seledyny i błękity, co dodało jej uroku, lecz nie zmieniło sposobu spojrzenia innych.

Chyba że mowa o Colinie Bridgertonie, który jako ogromny wielbiciel podróży wrócił do Londynu i wskutek kilku zrządzeń losu popatrzył na Penelopę inaczej niż na przyjaciółkę jego młodszej siostry. Kiedy pewnego dnia Penelopa przypadkiem odkryła tajemnicę Colina, on już wiedział, że nic nie będzie takie same... 

Czy dwie zupełnie różne osobowości połączy prawdziwe uczucie? Czy tajemnice, które skrywają, okażą się zbyt ciężkie na ich barki? Co jeśli prawdziwy Colin okaże się zupełnie inny od Colina wypełniającego marzenia Penelopy?

Miłosne tajemnice są powiewem świeżości, jeśli chodzi o poprzednie tomy serii. We wszystkich innych częściach bohaterowie spotykali się po raz pierwszy i wskutek kilku sytuacji zakochiwali się w sobie. Tutaj jest inaczej, ponieważ Colin znał się z Penelopą niemal od dziecka. Penelopa jako przyjaciółka Eloise często pojawiała się w rezydencji Bridgertonów na herbatkę bądź ploteczki, a co za tym idzie - autorka miała niezwykle trudne zadanie, by z tej z pozoru wyłącznie platonicznej relacji zbudować prawdziwe uczucie. I wydaję mi się, że poradziła sobie bardzo dobrze. :)

Penelopa jest postacią trochę tragiczną, ponieważ wśród towarzystwa od zawsze traktowana była jako ta gorsza, jak brzydkie kaczątko. I za każdym razem, kiedy o tym wspominała lub przytaczała konkretne sytuacje, wzbudzała niemałe emocje. Uważam, że autorka świetnie wykreowała tę bohaterkę, ponieważ zrobiła z Penelopy taką cichą wodę. Dziewczyna nie raz i nie dwa zaskoczy, co wprawi w zakłopotanie każdego, a już zwłaszcza Colina Bridgertona, o czym czytanie przyniosło mi ogromną satysfakcję. Cudowne było przeżywanie wraz z nimi ich emocji.

Jedynym mankamentem było dla mnie zachowanie Colina. Momentami zachowywał się jak kilkuletni chłopiec, co ogromnie mnie irytowało. Próbował rządzić Penelopą, wręcz decydować za nią, a to coś, czego nie cierpię w ludziach. 

Miłosne tajemnice to lektura idealna na leniwe popołudnie. Nie dość, że przeczytacie kawał świetnej historii z niesamowitym wątkiem romantycznym, to jeszcze wsiąkniecie w bale, spotkania socjety i XIX-wieczny Londyn. Julia Quinn niejednokrotnie wywoła uśmiech na waszej twarzy i sprawi, że serce zabije mocniej. Gorąco polecam, zwłaszcza jeśli lubicie podobne klimaty. A jeśli nie lubicie, to też polecam, bo ta książka jest tak bardzo comfy, że gwarantuję, że ją pokochacie. :)

8,5/10

Miłosne tajemnice
Julia Quinn
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Warszawa 2025
Stron: 464

Propozycja dżentelmena ↔ Oświadczyny

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu
 
PREMIERA 26.03.2025

Czy istnieje coś piękniejszego dla książkoholika niż wznowienie po ponad dekadzie jego ulubionej serii z dzieciństwa? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo wiadomo, że nie. :) Akademia wampirów to seria, którą po raz pierwszy poznałam w około 2007/2008 roku i od tamtego czasu kompletnie przepadłam w historii dampirzycy Rose. Całą heksalogię przeczytałam kilka razy i mimo że znam książki na pamięć, nie mogłam się powtrzymać, by po latach ponownie nie wrócić do ulubionych wampirów.

Pod koniec marca tego roku na salony trafił już czwarty tom, czyli Przysięga krwi. Fabularnie akcja toczy się tuż po wydarzeniach z końcówki trzeciej części. Rose jest w Rosji. Opuściła mury Akademii, zostawiła Lisę, a wszystko po to, by włóczyć się po obcym kraju w celu odnalezienia ukochanego Dymitra. Odnalezienia i wrażenia mu sztyletu prosto w serce...

Dymitr bowiem stał się strzygą, a przysięga, którą sobie kiedyś nieoficjalnie złożyli, nadal przecież obowiązuje. A przynajmniej w mniemaniu Rose. Dampirzyca szuka ukochanego, a w międzyczasie poznaje tajemniczą kastę Alchemików z Sydney na czele. Dziewczyna pomaga Rose w poszukiwaniach, co okazuje się niezwykle ciężkim zadaniem. Jednocześnie podczas snów Rose nawiedza Adrian Iwaszkow, wyjątkowy wampir i bratanek królowej.

Czy Rose odnajdzie Dymitra? Czy uda jej się zabić ukochanego? Kim są Alchemicy i czym się zajmują? I co najważniejsze: czy Lisa będzie bezpieczna bez swojej opiekunki?

Przysięga krwi wciąga od pierwszej strony. Richelle Mead ma to do siebie, że każdą książkę rozpoczyna albo zwrotem akcji, albo wyjątkowo dynamicznym wydarzeniem. Uwielbiam ten zabieg. Podobnie jak to, że autorka w początkowych rozdziałach sprytnie wplata omówienie fabuły z poprzednich tomów, co ułatwia wejście w serię, jeśli od przeczytania poprzedniej części minęły lata lub miesiące.

Ta część mimo że z pozoru wydaje się spokojniejszą, w rzeczywistości obfita jest w wydarzenia. Często zaskakujące i zdecydowanie spędzające sen z powiek. W Przysiędze krwi pojawia się motyw drogi. Poznajemy poniekąd nowy świat, wszak autorka przeprowadza swoich czytelników przez wampirze terytoria Rosji. Bardzo podobał mi się wątek związany z psychologią postaci. Rose przez całą podróż biła się z myślami, bo z jednej strony chciała dotrzymać obietnicę, zaś z drugiej wiedziała, że jej dotrzymanie będzie najcięższą rzeczą, jaką zrobi w życiu. Kto by się zdobył na zabicie ukochanej osoby?

Świeżym powiewem historii było pojawienie się nowej kasy Alchemików. To grupa, której istnienie zrobi niejeden przewrót. Poza tym Sydney jest świetną bohaterką, choć dopiero będzie dane jej zalśnienie, ale jak coś to nie wiecie tego ode mnie. :) 

Zakończenie to wisienka na torcie. Czytałam je z wypiekami na twarzy, serio. Uwielbiam je. Zresztą, Richelle Mead niejednokrotnie udowodniła, że potrafi w zakończenia.

W kilku słowach podsumowania. Przysięga krwi jest kolejną, cudowną częścią, w której nastoletnia Rose przeistacza się w dorosłą dampirzycę. Przestała patrzeć na świat jako na byt albo czarny, albo biały. Zrozumiała, że życiem żądzą odcienie szarości i nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. W historii doskonale nakreślono wątek romantyczny między uczennicą a trenerem. Autorka nie zrobiła z tego pustej relacji opartej na pożądaniu. Dodała dużo więcej, dzięki czemu bywa uroczo, zabawnie, słodko, ale też gorzką, przykro i tragicznie. Bardzo, bardzo polecam!

10/10*

Przysięga krwi
Richelle Mead
Wydawnictwo Poradnia K
Warszawa 2025
Stron: 448
 
Pocałunek cienia ↔ W mocy ducha

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu


*niezmiennie, cała seria to dla mnie seria idealna :)